Przeogromnie się cieszę, że mojemu mężowi, dyrektorowi oddziału w Białymstoku udało się wziąć chociaż jeden dzień wolnego i już wczoraj przyjechaliśmy w nasze rodzinne strony, by przygotować się do Dnia Wszystkich Świętych, które w obu naszych rodzinach otoczone jest szczególną czcią i powagą. Jutro wspólnie z mężem ruszymy na groby do naszych bliskich, by pozapalać znicze, poukładać zamówione wieńce i pomodlić się za życie wieczne.
Zdziwiłam się, gdy przedwczoraj mąż nagle powiedział, że musimy się zacząć pakować, bo następnego dnia, po południu wyjeżdżamy do domu. Jako dyrektor oddziału Białystok, mąż bardzo rzadko decyduje się na opuszczenie swojej firmy i pozostawienie jej w rękach zastępcy. Chyba uważa, że nikt nie jest w stanie go godnie reprezentować i zastępować, a oddział firmy w ciągu kilkunastu godzin jego nieobecności na pewno się rozpadnie w proch. Denerwuje mnie małostkowość męża i jego przeświadczenie o byciu niezastąpionym, jednak z drugiej strony cieszę się, że pracuje w miejscu, w którym czuje się potrzebny i spełniony zawodowo. Jeśli nawet w związku z zajmowanym stanowiskiem trochę urosło jego ego, cóż zrobić – jestem w stanie to przetrzymać.
Dzisiejszy dzień minął nam bardzo miło, bo dużą część wolnego czasu spędziliśmy na wypoczynku, na odwiedzaniu dawno niewidzianej rodziny i robieniu ostatnich zakupów. Wieczorem mamy zamiar pojechać na cmentarze i jeszcze raz sprawdzić czy wszystko jest odpowiednio przygotowane przed jutrzejszym dniem. Gdyby mąż nie wziął dnia wolnego od pracy, w domu znaleźlibyśmy się dopiero dzisiaj późnym wieczorem i przez pół drogi w rodzinne strony narzekali na korki i ścisk na drodze. A tak, cały ten przedlistopadowy rozgardiasz nas ominął!