Gdyby nie kawa i napoje energetyczne na pewno nie dałbym rady w codziennej pracy w zawodzie dyrektora oddziału. Wykonując ten zawód nie mogę liczyć na normowany czas pracy i często wracam do domu w późnych godzinach wieczornych, gdy wszyscy inni pracownicy firmy już dawno wyszli z firmy. Na szczęście od czasu do czasu, w przypadku dni, w których nie dzieje się nic ciekawego i moja osoba nie jest firmie niezbędna, udaje mi się trochę wcześniej wyjść z biura i wrócić do domu przed żoną i dziećmi.
W celu utrzymania formy i jasności umysłu przez więcej niż osiem godzin dziennie, muszę się wesprzeć sztucznymi dopalaczami i napojami energetycznymi. Podstawą mojej zawodowej egzystencji jest przede wszystkim kawa, którą mógłbym pić hektolitrami. Niestety, jak udowodnili jacyś specjaliści, zbyt duże ilości kawy nie są dobre dla naszego organizmu, dlatego chcąc nie chcąc ograniczam się do czterech filiżanek dziennie. No, może nie nazwałbym tych kaw filiżankami, ale na pewno jest ich nie więcej niż cztery.
Gdy pomiędzy kolejnymi kubkami kawy czuję, że spada mi poziom kofeiny we krwi, wtedy sięgam po jedną z puszek wchodzących w skład mojego „żelaznego zapasu”. W swoim gabinecie mam mini-lodówkę po brzegi wypełnioną puszkami z coca-colą, dyrektor oddziału Poznań. Dzięki zastrzykowi cukru i kofeiny jestem w stanie przetrwać kryzys związany z potrzebą wypicia kawy i pracować całkiem efektywnie. Najgorsze jest to, że im więcej kofeiny dostarczam do swojego organizmu, tym bardziej się do niej przyzwyczajam i tym mniej działa ona na mój umysł.