Za każdym razem gdy przypomnę sobie swoją pierwszą reakcję na wieść o tym, co jako dyrektor oddziału Dąbrowa Górnicza dostanę w ramach podjęcia funkcji dyrektorskiej, na moją twarz wypływa intensywny rumieniec wstydu i zażenowania. Cztery lata temu, otrzymawszy propozycję zajęcia stołka dyrektora oddziału, mój pracodawca nie od razu poinformował mnie, że w ramach zatrudnienia otrzymam samochód służbowy, laptop, telefon i elektroniczny terminarz. O tym całym pakiecie dodatkowym dowiedziałam się dopiero pierwszego dnia pracy, gdy poniekąd zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Byłam tak zaskoczona i uszczęśliwiona dodatkami pozapłacowymi, że niewiele myśląc odtańczyłam przy swoich podwładnych taniec dzikiej radości, który na pewno nie był ani profesjonalny, ani zbyt atrakcyjny. Widmo mnie tańczącej na środku holu ciągnie się za mną już cztery lata i nie umiem wyplenić tego wspomnienia ani ze swojej głowy, ani z głowy swoich podwładnych.
Gdy podczas spotkań z kierownikami działów i najważniejszymi pracownikami oddziału ktoś użyje wyrażenia laptop służbowy lub telefon, na twarzach wszystkich uczestników spotkania odmalowuje się wyraz tłumionego śmiechu i ogólnej wesołości. Wiem, że to wspomnienie mojego zachowania wprawia wszystkich w tak dobry humor, ale nie potrafię nic z tym zrobić. To moja wina, że cztery lata temu dałam się ponieść emocjom i pokazałam w pracy jaka naprawdę jestem – szalona i nie mająca zahamowani. Jako dyrektor oddziału powinnam raczej zachować maksymalny spokój, a dopiero po wejściu do gabinetu dać upust swoim emocjom. Czasem za błędy płaci się całe życie.